21 kwietnia 2013

Domy dla bezrobotnych w III Rzeszy Niemieckiej

Miałem zamiar napisać coś mądrego i obszerniej na temat lokalizacji naszego staruszka, ale z nastaniem wiosny czasu mniej choć dnie dłuższe... Chyba ta opowieść będzie raczej krótką notką, a z biegiem czasu pewnie kolejne posty wypełnią luki w brakujących informacjach. Dzisiaj potraktuję materię zdawkowo.

Odpowiadając na pytanie Kyji: staruszek mieści się (przynajmniej) w dwu sercach :) Zauroczył nas od pierwszego spotkania i czujemy oboje że to spotkanie musiało nastąpić i że jesteśmy dla siebie. Czasami tak mamy... tak było z naszą sunią, która przeżyła z nami 13 lat i nie żałowaliśmy ani razu że zabraliśmy ją ze schroniska, choć pojechaliśmy jedynie towarzyszyć koledze w wyborze pieska dla mamy :)))))
...Tylko że wtedy sunia wybrała nas, a my tylko przyjęliśmy ją pod swój dach. Teraz sytuacja wygląda odwrotnie.... to my wybraliśmy staruszka, ale czy on nas zechce przyjąć pod swój dach??? czy starczy mu jeszcze sił żeby nas przygarnąć???

Miałem pisać o lokalizacji i o historii... a już odlatuję w dygresyjne maliny :)
Jeszcze tak zupełnie na marginesie... zapadłem w blog Kyji "Kroniki domowe", wracam do niego i czytam... i czytam... i czytam.... czasami te same posty po kilka razy. Uważajcie, bo potrafi czarować! Z całą pewnością siedzą tam jakieś czary mary.

Słów kilka o miejscu
Na północno-zachodniej rubieży Dolnego Śląska rozciąga swoją wstążeczkę rzeka Szprotawa, wpadając z prawej do Bobru. Zanim jednak wleje się do Bobru, toczy swoje wody nieopodal Przemkowa – małego miasteczka, dziś w granicach powiatu Polkowickiego, kiedyś bardziej związanego administracyjnie z Głogowem i (lub) Szprotawą. Miejsce to onegdaj z niemiecka nazwane Sprottebruch, w jęz. polskim Bagna Szprotawskie, od XVIII w. sukcesywnie osuszano przez meliorację odsłąniając pod uprawy z mniejszym lub większym skutkiem. W połowie wieku XIX ówczesny właściciel, książę Schlezwig-Holstein zgadza się oddać część terenów pod rezerwat przyrody dla ptactwa wodnego. Dzisiaj miejsce to nazywane jest Stawami Przemkowskimi i stanowi ostoję dla ptactwa wodnego w granicach Parku Krajobrazowego i obszaru chronionego Natura 2000. Raj dla ornitologów z uwagi na występowanie gatunków ściśle chronionych i zagrożonych wyginięciem.
W latach przed II Wojną Światową hitlerowskie Niemcy, przeciwdziałając ogólnoeuropejskiemu kryzysowi budują na tym terenie obozy pracy dla ochotników. Brygady R.A.D. (Reichsarbeitsdienst) osuszają kolejne tereny i budują drogi. Na zlecenie Szprotawskiego Urzędu Pracy, dla bezrobotnych rodzin, budują wieś składającą się z 42 gospodarstw. Wioska oficjalnie w dn. 15 sierpnia 1937 r. zostaje z wielką pompą oddana, a na cześć Reichsarbeitsfuhrera Konstantina Hierla, nazwana Hierlshagen. Nie była to jedyna tego typu inwestycja w III Rzeszy, R.A.D. budowało takie sioła i obozy pracy w całym kraju z myślą o zapleczu dla armii. Ta wioska była chyba pierwszą, a z całą pewnością modelową inwestycją tego typu, stąd jej nazwa, wizyty oficjeli i wielki szum propagandowy przy inauguracji.

Dzisiaj wioska nosi nazwę Ostaszów, a "staruszek z bagien" jest jednym z w/w 42 gospodarstw oddanych do użytku 15 sierpnia 1937 r. Stoi w granicach Parku Krajobrazowego. Poniżej garść archiwalnych fotek wyszperanych w sieci. Teraz trudno mi okreslić ich pochodzenie ale z całą pewnością ściągnąłem je ze strony http://fotopolska.eu i z jakichś aukcji internetowych niemieckiego ebaya. Typowa propagandówka, ale dzięki niej mamy fajny dokument :)















12 kwietnia 2013

Życiorys w pigułce

Upiory jeszcze tu nie mieszkają ale zmęczenie przygięło już starca ku ziemi.
 Nie jest on może tak leciwy jak Śledziba, dom ZiŁów czy inne przysłupowe "domy z marginesu" (po prawej), czy Dalkowska Wieża. Przy nich nasz dziadek to dzieciuch, który osiadł na bagnach w 1935 roku, ręką fachowca wzniesiony w poszanowaniu tradycji, lecz z wiedzą o nowych technologiach. Za tą przyczyną dom posiada solidny betonowy fundament izolowany papą, ceglane ściany, efektowny szczyt w konstrukcji ryglowej i kołkowaną więźbę, ogromną powierzchnię dwuspadowego dachu krytego karpiówką. Część mieszkalna uzupełniona holenderką z zamkami by załatać dziurę w dachu powstałą za przyczyną bomby. Jak wieść gminna niesie, bomba wpadła i dla kawału nie wybuchła.
Wtedy jeszcze młodzian, w pełni sił, miał więcej szczęścia do pocisku niż do późniejszego właściciela przybyłego objąć go w posiadanie. Może pierwsze karty powojennej historii były i szczęśliwe?... tego nie wiemy! Ten rozdział kończy się jednak dla kawału powolną destrukcją za przyczyną zziębniętego właściciela szkodnika. Spaleniu w piecu ulegają schody, zarówno te na strych jak i te na piętro, elementy drewniane budynków gospodarczych, a także niektóre elementy konstrukcyjne więźby dachowej. Staruszek dom miał więcej miłosierdzia dla szkodnika niż szkodnik dla swojego gniazda, gdyż nie zwalił się mu na pusty łeb... chyba dla kawału?!
Po szkodniku nastał nowy Pan, który miał plany związane z jeszcze dość sprawnym staruszkiem dom czekał na modernizację i popadał stopniowo w ruinę, nawiedzany niestety nie przez duchy, a przez ratowników substancji przydatnej, którzy wykazywali większą aktywność niż nowy właściciel. Wszelkie mienie ruchome i część nieruchomego została uratowana z budynku... Dobrzy ludzie ratowali ile zdołali unieść... drzwi, okna, część futryn, okiennice, instalację elektryczną łącznie z przełącznikami i rozdzielnią (szkoda było to dekompletować więc wzięli w całości).  Pewnie dla kawału od czasu do czasu zbili jakąś szybę przypadkiem ocalałą w świetliku dachowym, czy pomogli zjechać dachówce... Dom jednak na przekór wszystkich plag stał niezłomnie dla kawału... uratowano również oryginalną instalację CO przeprowadzając ekstrakcję "podkowy" (wymiennik ciepła) z brutalnie rozbitego pieca kaflowego. Inne piece pewnie zostały sprzedane wcześniej gdyż otwory w kominach były skrupulatnie zalepione szamotem świadcząc o użytkowaniu kominów po usunięciu pieców.
Jednak nic nie trwa wiecznie. Brak gąsiorów z kalenicy które musiały odfrunąć, dla kawału, do ciepłych krajów (może wkrótce powrócą?). Amputacja pojedynczych jętek (tam gdzie podwójne powinny tworzyć jarzmo) i dujące wietrzysko doprowadziły do zawalenia części budynku. Runęła cała stodoła odcięta chirurgicznym narzędziem zziębniętego dziadka szkodnika, stając dla kawału otworem do klienta...
Tak powstał "kawał domu" (ZiŁ)... powstał i stał jeszcze przez rok... może ponad? / tu pojawiamy się my, 'ludzie z bagien'/. Dalsze karty historii dopisze przyszłość i jeśli los będzie łaskaw opowieść nie będzie krótkim rozdziałem.

O historii wioski (nader ciekawej) napiszę jeszcze kiedyś. Poniżej wklejam kilka fotek staruszka.


 Oblicze dziadunia

 Zachodnie wrota obory. 

 Wygłaskany przez racice ceglany próg obory. 

 Klamka obory w towarzystwie wałeczkowych zygzaczków.
W jednym pokoju na piętrze przetrwały inne szlaczki (wyglądają na poniemieckie).

 Obora. 

 Nad oborą, gdzie przechowywano siano, więźba zachowała się w bardzo dobrym stanie. 


 Tu będzie kiedyś duży salon z widokiem na wielkie NIC.
Fajowo mieć takie NIC za wielkim zakratowanym oknem :)

W części mieszkalnej więźba nie wygląda już tak dobrze :(

 Brak gąsiorów zrobił swoje... woda, woda, woda...
Czekamy na przylot gąsiorów

 O szlag jaki durszlak

 Szkodnik dziadek już tu nie mieszka, mieszkają za to inne szkodniki. 
 
 Woda z dziurawego dachu...

Podłoga na pietrze jak rzeszoto. 

Wydęte brzuszyska opitej supremy.  

 Kolejny łapacz deszczu.


 
 Jego sąsiad z naprzeciwka wygląda jeszcze gorzej.

To skutki braku szkła...

Tyle zostało po stodole...

...a mogło to wyglądać dokładnie tak samo jak u brata bliźniaka z sąsiedztwa. 

Kolejny sąsiad.

7 kwietnia 2013

Wiosna na dolnośląskich bagnach i domy żuławskie

Dzisiaj wybraliśmy się z kolejną wizytą do naszego staruszka, naładować akumulatory widokiem ruiny skąpanej w pierwszych promieniach wiosennego słońca. Przy okazji inwentaryzacji i obmiaru, seria nowych zdjęć... (pojawią się wkrótce).

Ważniejszym jednak znaleziskiem w sieci pragniemy się podzielić z miłośnikami architektury tradycyjnej.
 Żuławskie domy w kratę w ciekawym opracowaniu... warto też zapoznać się z zawartością strony www. 

Reklama

6 kwietnia 2013

Pierwsze tchnienie

Pojawił się nagle, zupełnie niespodziewanie... i tak samo nagle, nie wiedzieć czemu, zaczęliśmy o nim mówić „nasz dom”. Czynimy starania by tak było i mamy nadzieję że będziemy starzeć się razem, gdzieś na uboczu, gdzie czas płynie swoim rytmem wraz z przepływającą obok strugą. tam gdzie można bez namysłu zachłysnąć się powietrzem aż po horyzont tonący w trzcinach pobliskich mokradeł.
Dzisiaj jeszcze obdarty z dawnej świetności, upadły i zapomniany ale jeszcze krzepki mimo licznych okaleczeń.